Dzisiaj:
Czwartek, 25 kwietnia 2024 roku
Jarosława, Marka, Wasyla

40. rocznica śmierci Morrisona

5 lipca 2011 | 1 komentarz

Był nieprzeciętnym, uwielbianym przez kobiety wszechstronnie utalentowanym artystą. Był twórcą, który nie tylko wśród rockmanów uchodził za erudytę.

Był, jak chcieli niektórzy „Dionizosem zrodzonym z piany morskiej”. Był też ćpunem, alkoholikiem i nieprzewidywalnym, nieznośnym bachorem. Zmarł 3 lipca 1971 roku w Paryżu.

Co jakiś czas wracam w tym miejscu do tej niezwykłej w dziejach rocka postaci. Czas płynie, a przecież wielcy, nawet jeśli byli świrusami, pozostają w historii. Tak też jest w przypadku tego rockowego szamana, który do dziś istnieje w literaturze, filmie, pozostawionej po sobie poezji i przede wszystkim w nagraniach, z których przynajmniej kilka na zawsze weszło do rockowego panteonu. Uważany był za symbol seksu, pozostawał jednak odmieńcem. Był mistycznym poetą, po którym zostały dwa tomiki poezji The Lords oraz The New Creatures..

Kiedy w sierpniu 1965 roku na plaży w Venice Jim Morrison spotkał się z Rayem Manzarkiem, podobnie jak on studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, przedstawił mu kilka swoich piosenek. Ponoć pierwszą, jaką wówczas mu zaśpiewał było Moonlight Drive, hipnotyczny numer, który, mimo że jako pierwszy został zarejestrowany w studiu, znalazł się dopiero na drugiej płycie Doorsów. Popłyńmy do księżyca, wjedźmy na fale, zanurzmy się w noc, w jakiej miasto chowa się we śnie.

Z nazwą grupy, podobnie jak z kompozycjami nie było problemów. Jim fascynował się mistycyzmem angielskiego malarza i poety Williama Blake’a. Chętnie cytował fragmenty jego poematu: są rzeczy znane i są rzeczy nieznane, a pomiędzy nimi znajdują się DRZWI, oraz: gdyby DRZWI percepcji zostały odblokowane, człowiek mógłby widzieć wszystkie rzeczy takimi, jakimi są naprawdę – nieskończonymi. Tak narodziła się nazwa zespołu, który dzięki charyzmie i tekstom Morrisona, dzięki niezwykłej – nie tylko jak na owe czasy – muzyce stał się jednym z najbardziej znaczących zespołów w historii rocka.

Jim, kiedy śpiewał stawał się czarodziejem. Jego oniryczne światy stawały się tu i teraz. Działo się tak nie tylko podczas koncertów, ale również podczas nagrań studyjnych. Producent Paul Rotchild następująco wspominał swoje doznania podczas rejestracji pierwszej płyty Doorsów: te pół godziny, kiedy nagrywaliśmy „The End” było jednym z najpiękniejszych momentów, jakich doświadczyłem w studiu nagrań. W studiu było całkiem ciemno – poza świeczką w kabinie nagrań Jima i wskaźnikami kontrolnymi na konsolecie. To była magiczna chwila…Jim śpiewał, a ja byłem jak zaczarowany. Przestałem być producentem – stałem się słuchaczem… wciągnęło mnie to całkowicie… Szedłem jego drogą, powiedział „chodź ze mną” i ja poszedłem.

Morrisonowi, w zależności od roli kreowanej na scenie nadawano przydomki: Seksualnego Szamana, Czarownika, Króla Jaszczura. On sam najczęściej używał tajemniczego określenia Mr Mojo Risin’, które stanowiło anagram jego imienia i nazwiska. Bardzo dużo czytał. Jego biografowie twierdzą, że był ekspertem od Plutarcha, Baudlaire’a, Normana O. Browna i Scotta Fitzgeralda.

Morrison również pił. Robił to od osiemnastego roku życia, jednak nie dla towarzystwa, nie pod wpływem własnych humorów czy dla zabicia czasu. Chciał się upijać i to stanowiło dla niego wystarczający powód by sięgać po alkohol. Sięgał też po narkotyki, które jak sądził pobudzały jego twórczą wyobraźnię i oferowały podróż w nieznany świat. Ciekawe jednak, że – manifestując swoją odmienność – w czasie kiedy gwiazdy sięgały po heroinę lub kokę on przerzucił się na… piwo.

A propos picia, ponoć Janis Joplin, która była nie mniej od niego zaprawiona w alkoholowych bojach, tak kiedyś wyraziła się o Morrisonie: był w porządku w łóżku, ale kiedy wstaliśmy następnego dnia poprosił o wódkę tarniówkę. Trunek ten, jej zdaniem, był wyłącznie dla mięczaków.

Jedną z najbliższych Jimowi osób była Pamela Courson. Ich związek był tak trwały, jak tylko to było możliwe w przypadku Jima. Na początku znajomości uczył ją o filozofach, pisał dla niej fragmenty przedstawiające każdego z nich. Kiedy dał jej do przeczytania swoje dzienniki, zdobył sobie nie tylko wierną wyznawczynię, ale i opiekunkę. Pam była z nim aż do jego śmierci.

Ilekroć wspominam Morrisona, myślę nie tyle o mojej wizycie na cmentarzu Père Lachaise, gdzie został pochowany, ile o tym, że utwory Light My Fire i zwłaszcza Riders On The Storm, do których powstania przyczynił się, od lat były, są i na zawsze już pozostaną w Top Twenty (może nawet Top Ten) mojej rockowej listy wszech czasów.

Krzysztof Borowiec


Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami Internautów. Administrator portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin - zawiadom nas o tym (elstertv@gmail.com).

Komentarze

  1. 22 marca 2012 o 16:55
    Fan :
    Morrison jest NAJLEPSZY.
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +1 (w sumie : 1)

Skomentuj (komentując akceptujesz regulamin)