Dzisiaj:
Środa, 24 kwietnia 2024 roku
Gerarda, Gerharda, Heleny, Jerzego, Wojciecha

„Guzdek, kat Powiśla” w dąbrowskiej bibliotece

17 czerwca 2016 | komentarze 2

Prawie 2 tys. km. przebył tarnowski dziennikarz, autor książki „Guzdek, kat Powiśla”, by udokumentować publikację i spisać wspomnienia tych, którzy cudem przeżyli spotkanie z „Krwawym upiorem”.

Ok. 264 km (przy przekroczeniu granicy) dzieli wieś gminną Stonawę, w kraju morawsko – śląskim, w powiecie Karwina, od stolicy Powiśla – Dąbrowy Tarnowskiej. To tam, na Śląsku Cieszyńskim, swoje korzenie miał Engelbert Guzdek, który zapisał się na trwałe w historii Ziemi Dąbrowskiej, jako najkrwawszy oprawca, który zabijał w okrutny sposób, nie zważając, czy ofiarą był człowiek, czy zwierzę…

Prawie dwa lata minęło od pierwszego wydania książki „Guzdek, kat Powiśla” autorstwa Zygmunta Szycha. Dziś tarnowski dziennikarz przybywa do Dąbrowy Tarnowskiej, by w Miejskiej Bibliotece Publicznej promować drugie, poszerzone wydanie książki. Dzięki pierwszemu wydaniu i echom, jakie wywołało, autorowi udało się dotrzeć do kilku innych świadków zbrodni Engelberta Guzdka, zwanego przez swoją matkę „Aniołeczkiem” („engel” to z niem. „anioł”). To niezwykle ważne świadectwa krwawych dziejów, które stały się udziałem również Powiśla Dąbrowskiego, gdzie nie ma chyba „białych plam” wolnych od zbrodniczej działalności „Aniołeczka” z piekła rodem.

W Stonawie, należącej na przemian do Polski i Czechosłowacji, gdzie mieszały się  narodowości: polska, niemiecka i czeska, mieszkańcy nie pamiętają (lub co bardziej realne – nie chcą pamiętać) o zbrodniczej działalności Guzdka. Dziś, gdy dobrze wiadomo, czym parał się kat Powiśla, a na światło dzienne, m.in. również dzięki reporterskiemu zaangażowaniu Zygmunta Szycha wychodzą nowe fakty, nie można się dziwić, że mieszkańcy Stonawy (nawet najstarsi, do których już wtedy musiały docierać echa jego upiornych poczynań) nie przyznają się do Wasserpolaka. Niezbity dowód stanowi jednak świadectwo urodzenia, do którego udało się dotrzeć Zygmuntowi Szychowi. Pod datą urodzenia widnieje zapis: 29. października 1909 r. Zmarł: 22 sierpnia 1943, mając 34 lata.

Guzdek był Wasserpolakiem – tzw. „rozwodnionym Polakiem” – tak w tamtych czasach określano takich, jak on. Wywodził się z rodziny polskich Ślązaków, ale utożsamiał się z narodowością niemiecką i chodził do niemieckiej szkoły. Starsi mieszkańcy Stonawy pamiętają jeszcze rzeźnię ojca Guzdka, gdzie – jak się potem okazało – pierwsze „szlify” swojej psychopatycznej działalności zdobywał „Aniołeczek”, który uwielbiał spijać świeżą krew z poderżniętych gardeł cieląt. (Leopold Bystroń wspomina tamto miejsce, wskazując pusty plac, gdzie kiedyś stała rzeźnia).

Pewnie już takie drobne fakty, pozornie niewiele znaczące zdarzenia, które dobrze utkwiły w pamięci ostatnich świadków, do których udało się dotrzeć Zygmuntowi Szychowi, były zapowiedzią przyszłej zbrodniczej drogi kata Powiśla.

Ta książka to niezwykłe świadectwo pamięci – również pamięci drobnych szczegółów, ledwie dostrzegalnych ulotnych chwil – które składają się na pełen obraz powiślańskiej działalności Guzdka i obraz tragicznej historii, która stała się udziałem Ziemi Dąbrowskiej. Dlatego Władysław Machnik z gminy Radgoszcz – zmuszony do wożenia kata po okolicy – pamięta uścisk dłoni Guzdka; Adela Królikowska wspomina „ojcowski pocałunek” (jak określił to Engelbert) podczas wesela w Kłyżu. Dziewięćdziesięciokilkuletnia kobieta, jakby to było wczoraj, wspomina wydarzenie sprzed siedemdziesięciukilku lat, po którym – jak sama mówiła – przeszedł ją prąd.

Świadkowie z niesamowitą precyzją pamiętają drobne gesty kata i każde wypowiedziane słowo, które w obliczu śmierci nabiera tragicznego znaczenia. Ojciec Władysława Bratnego do końca życia zapamiętał kieliszek wódki, który postawił mu kat w restauracji Jana Pantery w chwilę po tym, gdy chciał go zamordować. Zapamiętał też słowa oprawcy, który polecił mu, by uciekał. Życie uratowało mu to, że sprzeciwił się Guzdkowi i nie ruszył z miejsca.

To trauma zapisała niezwykle precyzyjnie i szczegółowo wspomnienia w pamięci świadków tych zdarzeń, którzy zdołali przeżyć spotkanie z „krwawym upiorem”. Paradoksalnie to trauma utrwaliła pamięć i pozwoliła część dziejów Powiśla – tych krwawych, ale i tych bohaterskich (bo wielu mieszkańców było wówczas bohaterami) – zapisać dla potomnych.

Wieloletnia sołtys Szarwarku, była radna i niestrudzona badaczka dziejów wsi (autorka kilku monografii) opowiada, że zarządca Szarwarku, szlachcic Franciszek Ksawery Piotrowski – oddany Polsce i Polakom – trzymał Guzdka z dala od swoich terenów, chroniąc tym samym mieszkańców. Kat Powiśla wykorzystał jednak moment wyjazdu zarządcy do „wyrównania rachunków” z mieszkańcami pomagającymi Żydom. A było ich wielu, tak samo jak Żydów, ukrywających się w specjalnie przygotowanych dołach, w niedostępnych częściach lasu Beleryt.

Lokalna społeczność Powiśla była wówczas do tego stopnia solidarna, że udawało się z powodzeniem nieść pomoc wielu ukrywającym się Żydom, za których wsparcie groziła śmierć całej rodzinie bohaterskiego Polaka. Jak opowiada Józefa Borowska – Marciniak z takiego powodu, w tragicznych okolicznościach, straciły życie rodziny Mędalów i Maligów oraz Władysław Starzec. Guzdek na miejsce egzekucji wybrał dom rodzinny Mędalów. Jedna z kobiet była świadkiem zbrodni na swojej rodzinie; przytrzymywana przez żandarmów widziała m.in. jak pobitego do nieprzytomności, ale wciąż żywego brata, oprawcy wrzucają do ognia. Po tym wstrząsie doznała pomieszania zmysłów.

– Wiele starszych osób, świadków zdarzeń, którzy przeżyli spotkanie z katem Powiśla zapamiętało szczegóły: jak był ubrany Guzdek, kto był na weselu, w którym miejscu dokładnie siedział… – mówił autor książki.

Bo w gruncie rzeczy o pamięć tu chodzi. I o upamiętnienie tamtych zdarzeń, wspomnień ostatnich żyjących świadków, których relacje udało się Zygmuntowi Szychowi utrwalić, a które wrastają w historię tego regionu i budują ją dla potomności. Ostatni świadkowie już odchodzą, więc to był również ostatni moment na powstanie tej książki.

Jednym z nielicznych świadków, którzy przeżyli spotkanie z katem – i już zupełnie jako wyjątek! – z tych, którzy nie bali się Guzdka, był Tadeusz Kmieć, zwany „bosonogim Tadkiem”. Jako podopieczny DPS – u opowiedział o zdarzeniach sprzed ponad 70 – laty. Jego opowieść została utrwalona na filmie dokumentalnym, a zaprezentowana drugi raz już  po jego śmierci.

„Bosonogi Tadek” zwany też „Głupim Tadkiem” miał życiową mądrość i duże szczęście, bo uniknął śmierci z rąk kata Powiśla i zyskał nawet jego… uznanie. Guzdek miał do niego słabość. Oprawca o psychopatycznych skłonnościach miał bowiem osobliwe upodobania. Lubił ludzi, którzy mieli odwagę mu się postawić, nie przestraszyli się go w obliczu śmierci. Bezwzględnie mordował zaś tych, którzy błagali o darowanie życia. Tak właśnie uratował się Tadek z Szarwarku, który w chwili pierwszej prezentacji książki i emisji filmu (w 2014 r.) osiągnął sędziwy wiek 101 lat.

„Co, głuptoka będziesz strzelał?!!” – wykrzyczał Guzdkowi Tadeusz Kmieć, gdy ten wycelował już w niego karabin. I te słowa (i zaskoczenie Guzdka) ocaliły mu życie.

Słowa kata utrwaliły się w pamięci świadków na równi z wydarzeniami. Pamiętają je nawet po upływie siedmiu dekad. Wielu ze świadków tamtych zdarzeń miało wówczas zaledwie kilka lat, ale trauma wyryła im w pamięci te chwile na zawsze.

Helena Szczerba, jako 5 – letnia dziewczynka, widziała śmierć kilkunastoletniego chłopca, zabitego przez Guzdka na cmentarzu. Pamięta również słowa kata, który kazał ofierze wybrać sobie grób, przy którym zginie, i strzelił mu w tył głowy.

Krystyna Gil z domu Ciuroń zapamięta do końca życia strzały na cmentarzu. Guzdek z „granatowymi policjantami” przybył wówczas po rodziny romskie, by dokonać na cmentarzu masowych egzekucji. Nie robiło mu nigdy różnicy, czy strzela do ludzi, czy zwierząt. Obojętne mu było, czy zabija kobiety, czy mężczyzn. Bezwzględnie i z sadystyczną pasją mordował też starców, dzieci, kobiety ciężarne… Krystyna Gil wspomina, że na najmłodsze dzieci szkoda było Guzdkowi naboi, więc mordował je, chwytając za nogi i uderzając głowami w ścianę kaplicy cmentarnej. Na ścianach zostały potem krwawe ślady…

Stanisława Śnieg, która co rok odwiedza cmentarz w Szczurowej (gdzie doszło do pogromu Romów) zapamiętała ruszająca się ziemię cmentarną, gdy Guzdek mordował całe romskie rodziny. Gdy jako dziecko z dwoma kolegami obserwowała wywożonych furmankami ludzi, przybyła w ślad za nimi na cmentarz, gdzie zauważyła świeżo zasypaną ziemię. Guzdek kazał Romom wykopywać sobie mogiły, a potem ich mordował. Ci, którzy nie zginęli od jednego strzału, lądowali z nieżyjącymi w dołach, gdyż oprawcy szkoda było naboi na dobijanie rannych.

Krzysztof Pałka zaś zna dobrze historię radgoskiej szubienicy. Gdy Guzdek przybył na Powiśle, do Radgoszczy, pierwszym jego rozkazem jako wachmistrza było ustawienie na placu szubienicy. Stała tam ku przestrodze, ale „krwawy upiór” miał zamiar z niej korzystać. Szczęśliwym zrządzeniem losu szubienica nie posłużyła swojemu celowi. Posłużyła zaś zupełnie czemuś innemu. Zygmuntowi Szychowi udało się m.in. dotrzeć do świadków, którzy twierdzą, że dzieci lubiły się… huśtać na szubienicy. Ten makabryczny obraz – w połączeniu z beztroską zabawą dzieci – utkwił w pamięci najstarszych mieszkańców Radgoszczy.

Takich wspomnień w książce i filmie dokumentalnym było więcej. Drugie wydanie książki, które właśnie miało swoją premierę w MBP, było poszerzone o kolejne, bardzo istotne wspomnienia ostatnich świadków, rzucające nowe światło na zbrodnie Guzdka, którego nazwisko długo budziło trwogę na Powiślu. Zygmunt Szych dotarł do kilku innych osób, którym udało się przeżyć i nieśli tę historię w pamięci – jako traumę – aż do dziś.

Tak, jak niektórym przypadkowo udało się przeżyć spotkanie z „krwawym upiorem”, tak do śmierci jego samego mógł się przyczynić przypadek, choć te wydarzenia nadal częściowo owiane są tajemnicą. Dosięgła go kula – przypadkowa bądź nie – podczas pościgu za trzema Ukraińcami, zbiegłymi z obozu pracy. Dwóch z nich udało się uśmiercić. Trzeci rzucił się do ucieczki. Było ciemno, Guzdek był pijany i chwiał się na nogach, a na dodatek zbieg uciekał wirażami, by zmylić przeciwników. I zmylił. Dość powiedzieć, że kula przeznaczona dla Ukraińca, dosięgła kata Powiśla. A może była to przeznaczona specjalnie dla niego kula żołnierza AK, który pracował pod przykryciem „granatowej policji” i otrzymał rozkaz od Podziemia, by zlikwidować Guzdka, kładąc kres jego zbrodniczej działalności. Niezależnie którą wersję przyjąć, przypadek mógł być tu czynnikiem decydującym. Jeżeli jest tak, jak dowodzi rodzina Krasnodębskich, że Guzdka zastrzelił Tadeusz Krasnodębski i tak możemy mówić o zrządzeniu losu, które sprzyjało likwidacji kata Powiśla. Nie można było bowiem przewidzieć ucieczki i pościgu za zbiegłymi Ukraińcami, a za swoją śmierć, przezorny i w rzeczywistości tchórzliwy Guzdek, wyznaczył stu Polaków, którzy na dodatek wiedzieli, że znajdują się na jego liście. Dowództwo AK musiało więc uważać, by nie ryzykować życia tak wielu niewinnych ludzi. Padły strzały albo zza muru, albo od „granatowych policjantów”. Na szczęście potraktowano to jako „wypadek przy pracy” i żaden Polak nie stracił życia. Sam Guzdek sądził chyba, że dosięgła go przypadkowa kula przeznaczona dla kogoś innego, bo zdążył jeszcze powiedzieć: „Aleście mnie urządzili!”. Przypadek, czy takie zrządzenie losu; kula kierowana przez kogoś, czy przypadkowa – trudno to będzie rozstrzygnąć. Tak jak pamięć odgrywała w tym dokumencie znaczną rolę, tak i przypadek był istotnym czynnikiem. Często przypadkowo ginęły ofiary Guzdka, bo psychopata nie działał metodycznie, ale i często przypadek zdecydował, że udało się im uniknąć śmierci. I częściowo także przypadek – nawet jeśli inspirowany przez dowództwo AK – przerwał zbrodniczą działalność Guzdka.

Przy okazji promocji drugiego wydania książki i spotkania z jej autorem wywiązała się ciekawa dyskusja, m.in. na temat niejasnych okoliczności śmierci zbrodniarza dręczącego Powiśle. Po publikacji recenzji pierwszego wydania książki, odezwała się wdowa po Tadeuszu Krasnodębskim, która dowodziła, że do śmierci Guzdka przyczynił się jej mąż. To on miał wyzwolić Powiśle od „krwawego upiora”. Otrzymał wszak najwyższe odznaczenie – order Virtuti Militari.

– Wiem, że jest dużo kontrowersji na temat tego, kto zabił Guzdka. Najważniejsze jest jednak to, że to się stało i nie straciło życia stu ludzi – mówiła Jadwiga Kusior, która rozpoczęła dyskusję nad książką Zygmunta Szycha.

Alicja Dziewińska powołała się właśnie na rzeczoną książkę Tadeusza KrasnodębskiegoPolicjant konspiratorem”:

 – Dużo na terenie Ziemi Dąbrowskiej było bohaterów. Na pewno Pan Krasnodębski miał jakiś wpływ na śmierć Guzdka. Ta śmierć była konieczna. Ten strzał – trudno powiedzieć, z czyich rąk padł – był udziałem konspiratorów. Krasnodębski uprzedził mieszkańców, że będzie wywózka kobiet do Niemiec i zatrzymania, i dzięki temu udało się wiele osób uratować.

Zofia Borowska zaś powołała się na niedostępną obecnie na rynku pozycję Tadeusza Babiarza:

– To jest bezcenna książka. Jest tu rozdział poświęcony Guzdkowi. Tutaj też jest pełno faktów dotyczących okrucieństwa Guzdka i wypowiedzi świadków. Tam jest napisane, że dopomógł Krasnodębski. – mówiła Zofia Borowska.

– Wszędzie, gdzie wędruję, próbuję poznać lokalną historię. Musiał być sprawca, ale musiały też być okoliczności sprzyjające. Mój dziadek Władysław Kowalik ocalił ośmiu Żydów. Działo się to w Rajbrocie pod Bochnią. Wszyscy mieszkańcy o tym wiedzieli, że dziadek przechowuje Żydów i nikt nie doniósł. Taka była solidarność tamtych ludzi w tamtych czasach. Ale wydaje mi się też, że była nieudolność miejscowych oddziałów AK. Że zginie 100 Polaków? Zginęło dwadzieścia razy tyle. Gloryfikuje się pewne organizacje, ale czasem działali  nieudolnie. – mówił proboszcz Woli Mędrzechowskiej ks. Tomasz Majchrzak.

Jadwiga Kusior dowodziła zaś, że nie chodziło o nieudolność dowódców AK na tym terenie, ale za duże ryzyko śmierci 100. niewinnych Polaków, paraliżujący strach (dyrektor MBP mówiła, że jeszcze wiele lat po wojnie o pewnych zdarzeniach się nie mówiło, mimo że już nie wiązało się to z reperkusjami) i inną mentalność. Na tym terenie było wielu bohaterów, ale pojawiali się również i tacy, którzy byli zdolni donieść na rodaków ukrywających Żydów. Jadwiga Kusior powołała się na znaną na Powiślu książkę „Judenjagd” Jana Grabowskiego.

Proboszcz Woli Mędrzechowskiej przekonywał, że dowództwo AK powinno było jednak poświęcić więcej czasu na przygotowanie akcji likwidacji Guzdka. Dowodził, że książka Grabowskiego nie jest rzetelnym opracowaniem. Autor stosował analogię (jeżeli gdzieś tak było, to tutaj musiało być podobnie), a publikacja jest w niektórych fragmentach tendencyjna. Ksiądz powoływał się na Krzysztofa Struziaka, który obalał tezy zawarte w „Judenjagd”.

Jadwiga Kusior, która sama jest żywo zainteresowana lokalną historią i buduje w bibliotece taką atmosferę, organizując rozmaite spotkania, poinformowała, że będzie chciała zaprezentować młodzieży film dokumentalny o Guzdku (dołączony do książki) podczas cyklicznych spotkań „Dąbrowa, jaką pamiętam”.

I tak przy okazji promocji poszerzonego wydania książki „Guzdek, kat Powiśla” nawiązano do lokalnej historii, omówiono inne publikacje dotykające tych wydarzeń. Sama książka stała się inspiracją i przyczynkiem do pasjonującej dyskusji na temat tamtych czasów. Ożyła więc w bibliotecznej przestrzeni; przywołała zdarzenia sprzed ponad 70.  laty będące udziałem mieszkańców Ziemi Dąbrowskiej i niezbywalną częścią historii tej Małej Ojczyzny. Przypomniała o przypadku jako często czynniku determinującym losy pojedynczych ludzi i całych społeczeństw oraz wpływającym na historię, i o potrzebie pamiętania, które buduje lokalną tożsamość.

Ula Skórka

 


Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami Internautów. Administrator portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin - zawiadom nas o tym (elstertv@gmail.com).

Komentarze

  1. 17 czerwca 2016 o 22:54
    Edek :
    Gdzie można zakupić książkę?
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +26 (w sumie : 30)
  2. 19 czerwca 2016 o 17:17
    Finka :
    Trudno jest komentować temat gdzie naoczni świadkowie nabierali wody w usta kiedy zadawałam im szczegółowe pytania. Podobne trudności z uzyskaniem informacji miał zapewne Autor Krwawych Upiorów. Guzdek był imprezowiczem imprezował gdzie popadło ale nie z kim popadło.
    VA:F [1.9.20_1166]
    Ocena: +13 (w sumie : 15)

Skomentuj (komentując akceptujesz regulamin)