Dzisiaj:
Sobota, 27 kwietnia 2024 roku
Anastazego, Martyny, Piotra, Teofili, Zyty

Wspominając Freddiego

24 listopada 2011 | Brak komentarzy

24 listopada 1991 r,  w Kensington w Londynie zmarł Frederic Bulsara – legendarny wokalista zespołu Queen, znany całemu światu jako Freddie Mercury.

Po raz pierwszy usłyszałem Mercury’ego w Polskim Radio latem 1974 roku. Pamiętam, że kawałek Seven Seas Of Rhye (wydany jeszcze na pierwszym dużym krążku zespołu) spodobał mi się na tyle, że nagrałem go sobie na „szpulę”. Moją uwagę wzbudziła dynamicznie grająca kapela jako całość, w mniejszym stopniu natomiast, dość dziwnie brzmiący (jak dla mnie) wokalista o niezwykłych możliwościach.

Jednak po tym numerze pilnie śledziłem, co Freddie i jego kumple mają nowego do zaoferowania. Jak się okazało mieli w zanadrzu mnóstwo znakomitych kompozycji, szybko stając się prawdziwą fabryką przebojów.

Dziś jednak słów kilka o samym Mercury’m. Urodził się 5 września na egzotycznej afrykańskiej wyspie Zanzibar w rodzinie brytyjskiego dyplomaty pochodzącego z Indii. Dzieciństwo swoje Frederic spędził w Bombaju, a dopiero po przeprowadzce rodziców wylądował w Londynie, gdzie studiował grafikę w Ealing College of Art.

O swoich doświadczeniach z tamtego okresu tak mówił: „Szkoła artystyczna wyrabia w tobie świadomość stylu, sprawia, że jesteś zawsze o krok przed innymi„. I rzeczywiście Freddie był przed innymi. O jego niezwykłej wyobraźni świadczyło bogactwo scenografii koncertów, niezwykłe, jak na owe czasy, teledyski i, co oczywiste, intrygujący image. Potrafił w mistrzowski sposób mieszać kicz z wyrafinowanymi smakowo pomysłami. Podobne cechy posiadał wystrój jego trzy piętrowego domu w londyńskiej dzielnicy Kensington.

W muzyce Frederic pojawił się właściwie znikąd. Został przyjęty na próbę do zespołu Smile, którym kierowali Brian May i Roger Taylor. May, po latach, tak dzielił się wrażeniami dotyczącymi Mercury’ego: Pierwsze, co zapamiętałem po spotkaniu z nim było to, że wyglądał jak Cygan. Innym razem, a propos fascynacji muzycznych Freddie’go, May opowiadał: „Zaprosił mnie kiedyś do domu, gdzie miał niewielki zestaw stereofoniczny. Puścił Hendrixa. Powiedział, że Hendrix robi znakomity użytek ze stereo i biegaliśmy od jednegogłośnika do drugiego, próbując dociec, w jaki sposób Hendrix uzyskiwał te wszystkie dźwięki”.

Mało kto już dzisiaj pamięta, że w latach siedemdziesiątych Mercury był, zgodnie z obowiązującym stylem, młodym długowłosym facetem. Dopiero w końcu tamtej dekady, po amerykańskich sukcesach zmienił image, ściął włosy i zapuścił wąsy. Nie od razu przypadło to do gustu fanom kapeli, co więcej coraz częściej mówiono, że Freddie jest, niestety, gejem. On sam, mimo, że nie obwieszczał światu swoich tajemnic, wydawał się ów stan potwierdzać, choćby teledyskiem I Want To Break Free, w którym wystąpił przebrany za gospodynię domową. Ale mniejsza o jego upodobania seksualne.

Był znakomitym frontmanem, który porywał podczas koncertów tysiące fanów. Nie dawno z dużą przyjemnością obejrzałem zapis występu Queen z Wembley z 1986 roku. No cóż, mimo upływu  lat, było to znakomite rockowe widowisko, w którym Freddie zademonstrował swój wokalny kunszt i, jednocześnie, popisał się jako rockowy mega-frontmen. Dziś, mimo nagrań na płytach DVD, żałuję, że nie było mi dane zobaczyć tamtego Queen na żywo.

Mercury nie ograniczał się jednak do wspólnych nagrań i koncertów z macierzystą kapelą.

W kwietniu 1985 roku ukazał się jego pierwszy samodzielny album, pod nieco przewrotnym tytułem Mr. Bad Guy. To właśnie na tym krążku znalazł się późniejszy stały na koncertach kawałek Queen – I Was Born To Love You. Na płycie Mr. Bad Guy można było usłyszeć dość szerokie spektrum muzycznych fascynacji artysty, od brazylijskiego folkloru po europejską muzykę symfoniczną.

W trzy lata po wydaniu tego krążka Mercury wraz ze słynną hiszpańską diwą Montserrat Caballé nagrał unikalny album będący mieszaniną rocka i muzyki operowej. Była to ogólnoświatowa sensacja muzyczna. Początkowo ów fakt przyjęto sceptycznie, podchodzono do niego z rezerwą i raczej, co tyczyło zwłaszcza znawców muzyki poważnej, z nieukrywaną ironią. A jednak płyta Barcelona stała się sukcesem. Promował ją, wydany jesienią 1987 roku singel z piosenką tytułową oraz utworem, który później Caballé włączyła do swojego repertuaru Exercises In Free Love.

Nie od razu jednak doszło do spotkania dwóch wielkich gwiazd, pochodzących z tak odmiennych muzycznych światów. Obie strony przygotowywały się do tego zdarzenia. Najpierw upewniłem się – wspominał Freddie – czy przedtem o mnie słyszała. Okazało się, że postarała się o stare płyty Queen, ponieważ sądziła, że będziemy nagrywać rzeczy utrzymane w takim stylu. Po spotkaniu w Katalonii Caballé stwierdziła: „zdziwiłam się, bo początkowo wydał mi się jakby nieśmiały, trochę spięty. Potem spotykali się, rozmawiali i ćwiczyli w Londynie, w hotelu, w operze i domu Freddiego„.

Po śmierci artysty Montserrat Caballe powiedziała: „Myślę, że Freddie robił wspaniałe rzeczy. Jego baryton był absolutnie zachwycający. Miał jeden z najwspanialszych głosów, jakie kiedykolwiek słyszałam. Był wielkim artystą„. Montserrat Caballé, zabrzmiała podczas ceremonii pogrzebowej Mercury’ego. W ostatniej drodze towarzyszył Freddiemu jej głos śpiewający Verdiego.

Krzysztof Borowiec

 

 


Skomentuj (komentując akceptujesz regulamin)